Jestem Michał ze składu i chciałem Wam troche przybliżyć nową serię gitar Fendera, serię Fender Player :)
Wszystko przemija, a jeśli cokolwiek w życiu jest pewne (oprócz podatków, rzecz jasna) to jest to zmiana. Zabrzmiało nieco złowrogo więc dodam - zmiany to na szczęście okazja by zrewidować, poprawić, odświeżyć, nadać nowy kierunek i z nową energią ruszyć w dalszą drogę.
Myślę, że właśnie ta ostatnia idea przyświecała firmie Fender gdy pod koniec roku 2016 zaczęło nadchodzić nowe: wszechobecną i najbardziej, nomen omen, standardową serię Fender American Standard zastąpiła seria Professional. Był to dla świata gitarowego nie lada szok, ponieważ gitary American Standard towarzyszyły nam bodaj od 30 lat.
Zmiany, jakie wprowadził Fender do nowej serii Professional omawialiśmy już TUTAJ, ale krok po kroku przemodelowano również inne serie: American Deluxe przeszły w Elite, Vintage w Original. O ile wpierw kierunek zmian był nieco niezrozumiały, o tyle teraz wszystko ma sens: nie powtarzają się już żadne nazwy serii (np. American Standard vs Standard, który produkowany był w Meksyku, American Deluxe vs meksykański Deluxe, itd.).
Obecnie, “hierarchia cenowa” serii wygląda mniej więcej tak (oczywiście z odstępstwami - bywają sygnatury tańsze niż Classic, a Deluxe’y droższe niż Speciale, itp.):
Od tej pory meksykańskie Fendery nie są już gorsze (bo bez przedrostka “American”). To po prostu nowe, pełnoprawne gitary. O ile podejrzliwi będą podejrzewać, a hejterzy hejtować, że to najzwyklejszy zabieg marketingowy, to prawda jest taka, że jest Player bliżej niż kiedykolwiek jakości swoich amerykańskich braci.
Ale po kolei.
Zmianą o największym wpływie na brzmienie są przetworniki. Fender Standard MiM wyposażony był w pickupy z magnesami ferrytowymi, często o większym sygnale wyjściowym, ale jednocześnie ostrzejsza i mniej szlachetna w brzmieniu. Fender Player doczekał się pickupów z prawdziwego zdarzenia opartych na magnesach Alnico V - odpowiedzialnych za to “prawdziwe brzmienie Fendera”. To ogromna zmiana na plus.
Do tej pory dominującą konfiguracją pickupów był oczywiście układ SSS. Alternatywą dla tzw. nowocześniejszych graczy był humbucker przy mostku. W serii Player mamy też HSH, czyli najrzadsze w Stratocasterach rozwiązanie, znane z gitar typu Superstrat (te wersje wyposażone są również w mostki typu Floyd Rose).
Konfiguracje przetworników w Jaguarach/Jazzmasterach sprawiają, że są gitary serii Player instrumentami unikatowymi. Dostępne są w wersjach HS oraz HH, a nie tak, jak do tej pory w SS, z daleka można więc poznać (i usłyszeć), że chodzi o właśnie taki, a nie inny instrument.
Mimo, że humbuckery brzmią co najmniej rasowo, dla mnie nie jest to zmiana na lepsze - wolałem zdecydowanie tradycyjne rozwiązanie i oryginalne brzmienie tych instrumentów.
Zmianie uległo też “okablowanie” wewnątrz instrumentu - regulacja tonu ma teraz wpływ na pickup przy mostku. Była to dość częsta modyfikacja, którą wykonywali użytkownicy Stratów, by stonować nieco dość ostre brzmienie przystawki mostkowej. Stratocastery amerykańskie miały takie rozwiązanie w standardzie (nomen omen). Teraz ma je również i Player.
W przypadku Jaguarów/Jazzmasterów uproszczono elektronikę - nie ma już skomplikowanego zestawu przycisków (czy kiedykolwiek ktoś wiedział za co one odpowiadają?). Układ przypomina bardziej rozwiązanie z Telecastera, z dwoma potencjometrami i jednym trójpozycyjnym przełącznikiem. Czy dobrze to czy źle - nie mnie osądzać. Dla jednych gitary te bez typowej dla nich elektroniki tracą swój charakter, inni z pewnością zadowoleni będą z tego, no właśnie, że w końcu da się to sensownie obsłużyć.
Kolejny krok w kierunku “zamerykanizowania” instrumentu to mostek. Dotychczas był to most z siodełkami z giętej stali, oparty o sześć śrub, podczas gdy amerykańskie mostki od dawna to tzw. “two-point tremolo” - dotykają jedynie dwóch śrub (im mniejszy punkt styku, tym mniej gitara rozstraja się podczas używania). Mostki są więc teraz identyczne - można swobodnie wymieniać je między instrumentem meksykańskim, a amerykańskim. Duży upgrade.
W niektórych wersjach Stratocasterów dostępne są też dwustronne mosty typu Floyd Rose, a i Telecaster otrzymał nowy most, również znany z amerykańskich wersji.
Jeśli mowa o seriach Jaguar/Jazzmaster, też mają one nowe mostki, z nowymi rozwiązaniami - rowki w siodełkach są w końcu na tyle głębokie, że struna nie wypada z nich po mocniejszym uderzeniu.
Gitary otrzymały też dodatkowy jeden próg. Mają ich teraz dwadzieścia dwa - to zdecydowany ukłon w stronę nowocześniejszych gitarzystów (vintage’owe specyfikacje to zazwyczaj 21 progów). Ich rozmiar nie uległ jednak zmianie. Jest to nadal najbardziej uniwersalny rozmiar prgów, czyli medium-jumbo.
Prawdę mówiąc, organoleptycznie nie odnotowaliśmy żadnych deklarowanych różnic pomiędzy Standardami MiM a American Standardami, ale notki prasowe Fendera twierdzą, że również korpus zbliżył się, a właściwie zrównał się z amerykańskim - jego kształt i wycięcia są już (jeśli nie były wcześniej) identyczne. Nice touch.
Na główce zaś widnieje nowe logo, identyczne jak w przypadku gitar amerykańskich. Nie widać już z daleka, który Fender jest gdzie produkowany. Takim to ruchem, nawet jeśli nieco pozornym, zbliżyliśmy się kolejny krok do droższych serii. Co by nie mówić - słynne “spaghetti logo” jest po prostu ładniejsze, a całość gitary nabiera nieco lekkości.
Wrażenie to potęguje również wykończenie główki. O ile sam gryf pozostaje matowy, tak front główki wykończony jest na połysk, ponownie - tak jak w amerykańskich odpowiednikach. Żałuję, że drzewka pozostały w starej wersji z giętej blachy, ale rozumiem, że jakieś różnice muszą być, skoro różnica w cenie jest ponad dwukrotna :-)
Według specyfikacji profil gryfu to nadal “Modern C” z radiusem 9.5”, natomiast nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest jednak nieco cieńszy od Standardów MiM. Nie mogę tego oficjalnie potwierdzić, więc niechaj będzie - jest tak samo, jak było.
Dostępne są dwa typy podstrunnic - dość klasycznie klon, oraz, następca palisandru pau ferro. Nie jest to wbrew powszechnej opinii downgrade - z Pau Ferro Fender produkował podstrunnice już wcześniej i to do modeli z custom shopu. Palisander został zastąpiony ze względów prawnych. Pau Ferro jest nieco jaśniejsze, choć dużo zależy od wykończenia - raz wpada w czerwień, raz jest wręcz kasztanowe. Różnicy brzmieniowej - nie stwierdzono.
Klon z kolei wygląda naprawdę dobrze, dużo atrakcyjniej niż w seriach MiM. Fender musiał odkopać skitrane wcześniej zasoby - widać, choć subtelnie, piękne słoje. Wygląda to naprawdę, cóż, drożej!
Miłym akcentem ponownie sprawiającym wrażenie dbałości o szczegóły i obcowania z wyższej klasy instrumentem, jest logo “F” nabite na płytce mocującej gryf. Oczywiście w żaden sposób nie przekłada się to na brzmienie, ale sprawia, że czujesz, że ktoś jednak przyznaje się do tego instrumentu, a nie jest to anonimowa produkcja, jakich wiele. To miłe.
Na koniec kolory. Wcale nie dlatego, że to najmniej istotna rzecz, wręcz przeciwnie. Bo nowa paleta kolorów jest po prostu piękna. Mamy więc oczywiście standardowe wykończenia typu 3-tone suburst lub czerń. Oprócz tego: buttercream - piękny, kremowy blond, polar white - najbielsza z bieli, Sage Green Metallic - wpadająca w szarość zieleń metallic, Sonic Red - na pierwszy rzut oka nieco odpustowy :-) ale po czasie jednak stwierdzam, że ma coś w sobie, i na koniec, Tidepool - metaliczny niebieski, ponownie wpadający w szarość.
Dostępne są też wersje “plus top” - czyli z klonem falistym na topie - w Aged Cherry Burst oraz Tobacco Burst, a w Telecasterach dodatkowo Butterschotch Blonde.
W większości są to wykończenia unikalne dla serii Player i ponownie - bez kozery powiem - piękne.
3-Color Sunburst
Podpalany
Black
Czarny
Buttercream
Kremowy
Polar White
Śnieżno Biały
Sage Green Metallic
Zielonkawy
Sonic Red
Czerwony
Tidepool
Basen Fala ;)
W dwudziestym pierwszym wieku trzeba iść z duchem czasu, a ci którzy stoją w miejscu, giną. W przypadku firmy Fender na szczęście nie oznacza to wymyślania koła od nowa - zmiany jakie nanieśli najpierw w serii Professional, a teraz w serii Player, są z jednej strony niewielkie - to nadal Stratocastery w najlepszym tego słowa znaczeniu - z drugiej strony zaś znaczące. Obie serie zyskały na, nomen omen, profesjonalizmie. Wykonane są jeszcze lepiej, a trzymając je w ręku mamy wrażenie obcowania z naprawdę świetnie wykonanym instrumentem. Player jest też bliżej niż kiedykolwiek swoich amerykańskich odpowiedników - przystawki, elektronika, wykończenia - tu wszystko jest na plus.
Jestem z natury tradycjonalistą i gdy tylko usłyszałem o pomyśle zastąpienia serii Standard czymś nowym, zacząłem złorzeczyć - przecież znamy ją od tak dawna, nie może istnieć nic lepszego...
Odszczekuję teraz swoje słowa. Jest Player zdecydowanie krokiem do przodu. I to w naprawdę dobrym kierunku - wszystkie zmiany nie są tylko głupią kosmetyką, a realnymi szlifami i wysłuchaniem opinii użytkowników. No i te kolory… jestem kupiony.
Jeśli zainetresowała Cie treść strony i masz jakieś pytania pisz śmiało :)